27 wrz 2014

2014 Mungyeong Traditional Chasabal (Tea Bowls) Festival






W zeszłym roku na wystawę towarzyszącą festiwalowi w Korei zaproszono moją czarkę (chawan) w tym roku także mnie. Impreza miała się odbyć na wiosnę , miałem już bilet, ale z powodu żałoby związanej z tragedią koreańskiego promu została przesunięta na jesień. W końcu wygląda na to, że jadę. W każdym razie pakuję się, no raczej pakujemy się:)










23 wrz 2014

z cyklu - "muzyka do parzenia" ...


... gyokuro z Ise od Tomasa Ruty (CZ) i "Konichiwa" zespołu Pink Freud (PL)
trzecim ważnym bohaterem jest wrześniowy poranek


















Tomas / Święto Herbat / Cieszyn 2014

28 sie 2014

kinky postcard from London

































Byłem w Londynie. Wow! Ale w sumie kto z Polaków tam jeszcze nie był? Do niedawna chyba tylko ja. Był to jednak tylko jeden dzień a tak naprawdę raptem kilka godzin mogłem spędzić tak jak chciałem. Co mogłem zobaczyć przez te trzy godziny? Coś z ceramiki oczywiście na początek. Z braku czasu odpuściłem sobie duże działy współczesnej ceramiki w wielkich muzeach (jakV&A Museum) i zajrzałem do mniejszej, ale zacnej galerii CeramicContemporary (vis a vis The British Museum) gdzie obok współczesnych luminarzy brytyjskiej ceramiki jak Lisa Hamond, Ruthan Thudbal,  albo Phil Rogers zobaczyłem właśnie (wtedy) otwartą wystawę Rafy Pereza. Ale nie o tym.

Jaki jest adres dla miłośnika herbaty w Londynie? Może są i inne miejsca (nawet na pewno są) wszyscy jednak z którymi rozmawiałem wcześniej mieli jedno skojarzenie - Postcard Teas - mała herbaciarnia w centrum miasta.
Z Oxford Str na New Bond Str w okolicach której mieści się Postcard Teas poszedłem na piechotę. Nie znam lepszego sposobu by poczuć klimat miasta niż spacer. Tym bardziej, że gdy zboczyć na Soho i powdychać lekko artystowsko/lupanarski klimacik ("I think I might join the fun / But I had to hit and run") mogłem zahaczyć też o Piccadilly Circus ("I went down to Piccadilly Circus")
Kiedy napisałem "mała herbaciarnia w centrum Londynu" to poza właściwym umiejscowieniem i bezbłędnym określeniem wielkości używając słowa "herbaciarnia" wprowadzam trochę w błąd. Jeżeli ktoś kojarzy to słowo z rodzajem gastronomicznego lokalu ze stolikami i krzesłami, gdzie podaje się częściej herbatę niż kawę to nie, tak nie wygląda Postacard Tea. Nie jest to też sklep z herbatą gdzie półki od podłogi aż po sufit upchnięte są setkami pojemników z niezliczoną ilością herbat. Zdziwiłem się nawet, kiedy okazało się, że na ich stronie internetowej można znaleźć informacje o 89 różnych rodzajach. W sklepie miałem wrażenie było ich znacznie mniej (to zaleta) tak, że w niewielkim pomieszczeniu pozostawało sporo przestrzeni na niewielkie witryny z ceramiką i dużą prostą drewnianą ławę służącą za kontuar i miejsce do degustacji jednocześnie.
"Ride on/Ride on" czas gonił, ale byłem przygotowany, wiedziałem czego chcę i po kilku zdaniach z przemiłą panią (I saw Miss Brown) już chciałem wychodzić z zakupioną paczuszką (Nice one; that's what they say). Nie byłem jednak w stanie odmówić sobie pokusy sprawdzenia jej na miejscu. To zresztą jeden z fajniejszych zwyczajów w Postcard. Za 2,5 funciaka możecie spróbować każdej herbaty (to śmieszna cena zważywszy, że lipton w budce na ulicy kosztuje tu podobnie) a herbat, które kupujecie za free (Oh, darlin', please don't pay, Mama say - mama say). Czajmen (Down there I saw Marcus), którego królestwem jest maleńki pokoik obok wszystkie herbaty parzy w shiboridashi, przelewa do "morza herbaty" i ten cały zestaw wraz z maleńką czareczką podaje na tacy. W oczekiwaniu zachęcony przez "Miss Brown" oglądam czajniki i czarki Noritada Kimury. To prawdziwa przyjemność oglądać i dotykać czegoś co jest nie tylko ładne, ale też czuje się, że jest zrobione z szacunkiem dla swojego przeznaczenia. Jeżeli to możliwe zarezerwujcie sobie na to miejsce kilka godzin. Ja ich nie miałem (See I just can't settle down) więc po drugim parzeniu, gdy herbata w zasadzie dopiero się zaczynała rozwijać musiałem podziękować i wyjść (Oh, I'm a leavin' town). A właśnie zacząłem myśleć jak miło by było bez żalu poświęcić jeszcze kilka monet z królową na spróbowanie jeszcze czegoś - może bardziej adekwatnego do gorąca, które tego dnia opanowało londyńskie ulice. "sca-ba-dool-ya-bung, baby"  


miał to być wstęp a jest coś przy okazji:
Mam jeden problem z czytaniem wpisów na różnych blogach tudzież postów na forach herbacianych. Często sprawiają wrażenie licytacji na snobizm: herbaty coraz rzadsze, wcześniej zebrane, ze starszego już nie krzewu nawet a drzewa, droższe, wyższego sortu, kupione w egzotycznych miejscach etc.
To wrażenie dotyczy też oczywiście moich własnych tekstów. Stąd wiem, że najczęściej nie kryje się za nimi jakiś specjalny snobizm (nie tylko przynajmniej). Taki po prostu jest ten herbaciany ogródek, który uprawiamy. Są tam raczej rzadsze rośliny bo na inne po prostu szkoda czasu.  
To taki usprawiedliwiający wstęp, żebym już mógł bez wyrzutów sumienia stąpać dalej  po krawędzi:)





ps
dla porządku - cytaty pochodzą z piosenki poniżej



9 cze 2014

barbarzyńca w ogrodzie



... tak się właśnie czuję, kiedy mam do czynienia ze sztuką pana Yoshiaki Hirumy. 3 gramowa (to nie jest pomyłka - trzy gramy/średnio ok.1000yenów) charakterystyczna złota paczuszka zawiera najpiękniejsze herbaciane liście jakie można sobie wyobrazić.  Zwijane ręcznie liście (temomicha) są długie i niepołamane - przypominają bardziej sosnowe igły niż senche. Zapach (to drugi konik p. Hirumy, który stosuje nawet specjalne urządzenia UV zmieniające tę cechę) jest od typowych sencha bardziej urozmaicony. To nie tylko świeża morska bryza, ale też dojrzałe warzywa. A w smaku? w smaku gorzej. Dla mnie 3g to za mało żeby nauczyć się herbaty, sprawdzić jej granice, znaleźć odpowiednie naczynia, dopasować ilość, temperaturę i czas. To herbata dla snajperów, którym ręka nie zadrży, tu nie ma czasu na celowanie. Może następnym razem.













Bardzo dziękuję p. Małgosi z herbaciarni "Herbaty Czas" za tak cenny prezent.



25 maj 2014

nowe skarby


pamiątki dwóch niezwykłych spotkań zeszłego tygodnia.
Porcelanowa czarka od Sama Chunga, czajnik od Petra Novaka i sencha z wrocławskiej Czajowni.













*Sam Chung - http://samchungceramics.com/home.html
*Petr Novak - http://potsandtea.blogspot.com/
*herbata - Yamacha "HAMAMTSU"
*dźwięki w tle - Gregory Isaacs "live at the academy"


8 maj 2014

spotkanie / meeting


Siedemnastego maja zapraszam na krótką bo dwudniową wystawę do wrocławskiej Czajowni
Zobaczyć będzie można prace i spotkać osobiście parę czeskich ceramików Mirosławę Randovą (http://woodfirepotter.blogspot.com/) i Petra Novaka (http://potsandtea.blogspot.com/), także posłuchać opowieści Petra z wyprawy na Tajwan.
Wystawa odbywa się w ramach Festiwalu Wysokich Temperatur.




szczegóły na Facebooku
relacja z zeszłorocznej wystawy w Czajowni z Maciejem Szczypką 
 


11 kwi 2014

ECHA ORIENTU


jeszcze tylko przez sobotę i niedzielę można oglądać prolog do projektu "Echa Orientu" w Muzeum Azji i Pacyfiku. Oprowadza autor projektu Lech Żurkowski. 
O kryteriach napisał "brak przypadkowości, jasne intencje, archaiczne techniki wymagające mistrzostwa manualnego, dążenie do harmonii, spontaniczność, wrażliwość na otoczenie (Przyrodę, Wszechświat), duchowość. Pełna lista autorów i prac powstanie w przeciągu najbliższych miesięcy. Również dzięki dyskusji zapoczątkowanej tym pokazem. Z powodów organizacyjnych nie ma autorów mieszkających poza Warszawą, jak również prac rozproszonych i osób, do których nie udało się aktualnie dotrzeć a ekspozycja ceramiki jest ograniczona tylko do formy pokazu slajdów"

malarstwo, rysunek, fotografia
Urszula Broll, Aleksander Kobzdej, Jerzy Jaworowski, Tadeusz Kulisiewicz, Jarosław Sierek, Andrzej Strumiłło, Paweł Żak, Lech Żurkowski
ceramika (pokaz slajdów)
Bożena Sacharczuk (ASP Wrocław), Michał Puszczyński (ASP Wrocław), Andrzej Mędrek (Kraków), Jerzy Szczepkowski (Czarne), Andrzej Bero (Warszawa)







2 mar 2014

Losar




Nowy Rok (Losar)

 

Jaki ładny pomysł ten Nowy Rok
Mamy szansę na nowy początek
Na wyzbycie się złych przyzwyczajeń
A przynajmniej na złożenie obietnicy

Jaki ładny pomysł ten Nowy Rok
Możemy cieszyć się ze spełnionych przyrzeczeń
Wybaczyć sobie niedotrzymane słowa
A przynajmniej zacząć od nowa

Zrzuć brzemię z umysłu
Daj natchnieniu nową moc
Z pieśnią w sercu i uśmiechem na ustach:

„W tym roku zrobię coś dobrego dla siebie i dla innych"

Cieszmy się szczęśliwym nowym rokiem


Ringu Tulku
tł. Adam Kozieł  



















Nie będzie przepisu na herbatę po tybetańsku za to więcej o sytuacji w Tybecie można przeczytać na stronach Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka 
lub International Campaign for Tibet.



25 lut 2014

Naka, jesień 2013




Na mojej liście herbacianych blogów charakterystyczna mała paczuszka z nadrukiem pu-erh.sk przewija się od jakiegoś czasu regularnie. W końcu po ostatnim wpisie na mattcha.com zamówiłem kilka mniejszych i większych sampli od Petera. Wśród nadesłanych była też jedna, której nie wybrałem. Jeżeli spotyka mnie coś takiego ze strony renomowanego sprzedawcy to raczej nie jest to gest typu "dam mu co mi tam w magazynie zalega" raczej "hej man, to co wybrałeś jest ok, ale mam jeszcze coś, co powinno ci się spodobać, nie chciałbym żebyś to przeoczył".
W porządku, zacząłem więc od bonusu.

















Herbata została zebrana jesienią w okolicach Naka (północny kraniec gór Mengsong w prefekturze Xishuangbanna między Menghai i Jinghong) i jak na zdjęciu pokazuje to Peter stojący przy jednym z tych starych drzew  - powyżej 1700 m n.p.m. Specyficzna pogoda z zimnym powietrzem i mgłami tworzy tam swoisty mikroklimat. A jak mówi stare powiedzenie " wysokie i mgliste góry dają dobrą herbatę". 
Nic więc dziwnego, że ponoć napar z liści zebranych z tych okolic był w przeszłości podawany na dworze królów Birmy. 
To wszystko przeczytałem jednak dopiero potem, zaczynałem picie w stanie raczej nie skalanym wiedzą.


Po wyjęciu z paczuszki liście nie sprawiały wrażenia przesadnie dużych, ale przy obcowaniu tylko z siedmiogramową próbką trudno wymagać niepołamanych fragmentów. 

 














Kolor naparu żółtawy, jasny i klarowny szybko jednak ciemniał (co widać na zdjęciu) . 

 














Pierwsze parzenie przywodziło na myśl szlachetne grzyby i "coś jeszcze".
W ustach długo pozostawał przyjemny długi, suchy, ściągający język posmak, bynajmniej nie gorzki. Nie czułem, tak często przypisywanej młodym shengom, nuty owoców za to dość wyraźnie (odkryłem czym było to "coś jeszcze" dopiero podczas drugiej sesji) smak jakiegoś drewna, może dębu (ale skąd ja wiem jak smakuje dąb?). Drewo na pewno było mokre jak po jesiennej burzy - mogła to być pamięć miejsca z jego monsunem pomyślałem potem dość irracjonalnie jednak.
Następne parzenia były podobne, z tym, że od trzeciego smak grzybów  (borowiki duszone na maśle?) stawał się dominujący. Podobne i niezwykle równe parzenia (w sumie przestałem liczyć po dwudziestu) nie oznaczały takich samych doznać. Nie potrafię opisać tych drobnych różnic, ale nie miałem wątpliwości, że były obecne. Herbata dojrzewała. Powoli. Jak człowiek przechodzący przez wszystkie etapy swojego życia od narodzin, dojrzałość, moment największej mocy i w końcu nieuchronną śmierć. 


 















3 lut 2014

Bílý jeřáb w Warszawie

No nie, nie chodzi o to, że otwarto w Warszawie filię tej praskiej herbaciarni i wegetariańskiej restauracji (a szkoda). Na razie to tylko zwiad "Białego Żurawia" czyli Milan, Lucy i Monika odwiedzili mnie wczoraj by odebrać złożone kilka miesięcy wcześniej zamówienie. Spotkanie z nimi nigdy nie przypomina biznesowych spotkań raczej odwiedziny dobrych przyjaciół. Zawsze można też liczyć na jakieś herbaciane zaskoczenie. Tym razem Milan wybrał Yi Hong słusznie zgadując, że musi to być miłość od pierwszego wejrzenia. Niby nie w moim typie bo to czerwona herbata (czyli czarna jak tu mówimy). Niezwykle wydajna. Dopiero po 6 parzeniu powoli spod smaku herbaty zaczęły wydobywać się nieśmiało mineralne akcenty wody oligoceńskiej. Właśnie - smak - słodycz, nuty brandy i miodu też aromat, który przypominał mi ten, który pamiętałem ze starego domu mojej babci, dębowej szafki przesiąkniętej zapachem jej leków i syropów. Niestety, jej zapasy już się im skończyły - zapisuję się na nową dostawę.











































Dziś rano wspominając ich wizytę budzę się pozostawioną paczką KUKICHA. Doskonały materiał. Wyraźne umami, delikatna. Długo pozostający posmak.






Czarka Jurka Szczepkowskiego wygrzebana gdzieś w pracowni przez gości i której przywróciłem należne jej miejsce.





































Bílý jeřáb robi także swoją własną czekoladę z matcha. Następnym razem mam nadzieję, że przyjadą na dłużej i zdążę się nauczyć:)